Dzień 4
- Dziękuję Ci moja żono za wsparcie, I Tobie Maat także za to co mi objawiłaś. Dzięki wam obu wiem kim są fałszywi bogowie. Już nigdy im nie zaufam. Muszę jednak znaleźć kogoś, kto pomoże mi z nimi walczyć. Poza wami oczywiście. Nie wiem czy mogę liczyć na Egipcjan, czy pójdą za mną. Miałem tego przykład na radzie. Niestety. - Zwiesił głowę w geście bezradności.
- Nie martw się Ramzesie. Wiem, że przez chapai ktoś przybył i nie byli oni podobni do Twoich poddanych. Oni nam pomogą. Musimy ich tylko znaleźć.
- Czy wiesz gdzie ich szukać?
- Niestety nie. Wiem, że szli w stronę Nilu, ale ślad po nich zaginął. Tylko Ty możesz ich znaleźć. Na Twój rozkaz przeszukane bedą wszystkie wioski.
Tymczasem w jednej z wiosek.
- Którędy mamy iść by dotrzeć do stolicy? - Spytał władczo Teal'c wójta wioski.
- Z biegiem rzeki dwa dni marszu na północ. Później prawym rozwidleniem. Po trzech dniach dojdziecie do kolejnego rozwidlenia. Tym razem trzeba w lewą stronę się udać. Ale nie wiem po co piechotą iść skoro można statek wynająć, który was do celu zabierze?
- Nie twoja sprawa. Mamy swoje powody.
- No tak panie. Nie mnie się wtrącać w sprawy bogów. Jak już powiedziałem potem lewą odnogą trzeba iść kolejne trzy dni a staniecie u wrót Piramesse.
- Przygotujcie więc wodę i żywność na tydzień marszu. - Rozkazał Jaffa i wyszedł z domu wójta.
- No i co? - Spytał O'Neill gdy przyjaciel wrócił do pozostałych.
- Wiem gdzie iść by dotrzeć do stolicy Ramzesa. Dostaniemy też prowiant na drogę. Proponuję iść nocą i spać w dzień w ukryciu. Tak będzie bezpieczniej.
- Muszę Ci zaufać - stwierdził dowódca. - Już nie raz ratowałeś nam tyłki a tu bardziej się przyda Twoja wiedza i doświadczenie. Daniel jest raczej jak wrzód na tyłku, bo ciągle oglada jakieś grobowce i malowidła. Nie wiem w czym ma nam to pomóc. A Sam .... Ech, jej w głowie tylko równouprawnienie panujące w tej kulturze.
Teal'c skinął tylko głową w odpowiedzi przyznając Jackowi rację.
Kilka godzin później zaopatrzeni w wodę i żywność wyruszyli na północ. Zaczęło się zmierzchać i powoli zapadały słynne egipskie ciemności. Nie mogli używać latarek z braku zapasowych baterii. Mogą się im później bardziej przydać. Szli więc po omacku aż do wzejścia Księżyca. Wtedy ruszyli pewniejszym krokiem przed siebie.